niedziela, 16 października 2016

Wakacje 2016 - podróż do ...., część VI

Podróż z Paryża do Hoorn była bardzo ciekawa i pełna emocjonujących wrażeń.
Ale od początku ...

Z A. wyruszyliśmy odpowiednio wcześnie. Mieliśmy niewiele ponad godzinę, by dostać się na Gare d'Est, więc bez problemu powinniśmy zdążyć. Naturalnie dziadzio Egon dopingował nas do rychłego wyjścia, ale nic nie robiłam sobie z Jego pospieszania - mam przecież dużo czasu, a chcę wszystko starannie spakować (wiwat pakowanie w ostatniej chwili!).

Wreszcie udaje nam się zapakować do auta i ruszamy. Hm... wcale nie tak szybko, mimo iż jest to niedzielne wczesne popołudnie i ruch w zasadzie żaden, to nie udaje nam się z A. sprawnie wyjechać, bo O. zamiast skręcić w prawo, skręciła w lewo. Nie wiadomo czemu nie chciała zawrócić. Teraz podziwiamy A. w całej okazałości. Do tego oczywiście dochodzą światła, światła, światła, które naturalnie nie są zintegrowane. W L.P. O. również błądzi - zamiast zjechać znaną drogą na periferik, kluczy po L.P. Szok!!! O. czasami tak ma ;(

Dojazd na periferik, który trwa zazwyczaj do 10 min. tym razem zajął 2x dłużej. Uff, wreszcie się udało, korków nie ma, przejazd płynny. Docieramy do Paryża.
Ten kto jeździł samochodem po Paryżewie wiem, że jest to nie lada wyzwanie. Oczy trzeba mieć dookoła głowy, bo zewsząd ładują ci się skuterem przed maskę. Do tego dochodzi inny sposób zmiany świateł. Wreszcie trzecia sprawa - trzeba wiedzieć, którą drogę wybrać, by dojechać sprawnie do celu. Podróżowanie samochodem po stolicy Francji to nie to samo, co jazda po Warszawie, nawet tej zatłoczonej. Serio!

Okej, udaje nam się w końcu dotrzeć do celu, mamy jakieś 20 min do odjazdu pociągu. Tradycyjnie nie ma gdzie zaparkować, więc O. parkuje w miejscu niedozwolonym, tylko po to, by nas wysadzić. Szybkie pożegnanie. Zabieramy nasz skromny bagaż i pędzimy na dworzec. A tam???? Dzikie tłumy!!! Dwie myśli przebiegają mi przez głowę - będzie bum, będzie po nas, i druga myśli - ech, daleko tu do niemieckiego Ordnung muss sein! gdzie każdy pociąg jest dokładnie opisany, a peron z którego odjeżdża wiadomy jest od zarania dziejów. Tu, w tej francuskiej dżungli, trzeba sobie radzić inaczej niż w DE.
Podchodzimy w kierunku peronów i bingo! Jest tabliczka z numerem naszego pociągu a do niej kolejka chętnych. Ustawiamy się na końcu tej kolejki. Chwilę trwa, nim dociera do nas, że dobrze stoimy. Nagle coś rusza. Okazuje się, że to kontrola bagażowa, taka jak na lotnisko, tyle, że nie każą nam oddawać butelek z wodą. Jestem w szoku. Policja oczywiście też jest (bynajmniej nie w szoku ;-)). Myślę sobie nieźle, i zastanawiam się, czy to tak tu zwyczajowo od jakiegoś czasu, czy może kroi się jakaś grubsza akcja. Niestety nie ma O. i nie mam kogo zapytać. Odnajdujemy wagon. Miły pan przy wejściu wskazuje nasze miejsca. Odkładamy w przedsionku bagaże, licząc, że skoro wszystko jest tak skrupulatnie sprawdzane, to nikt nam ich podczas całej podróży nie zgarnie.

Pierwszy raz podróżujemy francusko - belgijskim pociągiem Thalys. Upu Pork, miłośnik kolei, skomentował je bardzo krótko - szału nie ma. Owszem fotele są wygodne, obite welurem, mają sprawiać wrażenie komfortowych, ale daleko im do naszego lidera, niemieckiego ICE.

Zresztą nie mieliśmy czasu podziwiać pociągu, bo emocje wciąż trzymają. Ciągle w lekkim stresie, który nie wiadomo kiedy odpuści. Nasuwa mi się pytanie, czy to nasz pociąg jest pod specjalnym nadzorem i czy na kolejnych stacjach też tak będę trzepać przy wejściu.
Ruszamy, ale towarzyszy temu tylko lekkie uff. Muszę dodać, że pociąg jedzie dość szybko (nie ma ekraników, które pokazywałby prędkość), bo podróż do celu (ok. 550 - 600 km), niedaleko stolicy Holandii powinna nam zająć ok 5h. A przecież będziemy jechać jeszcze kolejnym pociągiem i miejskim autobusem.

Tak jak przypuszczałam, nie było mi dane się zrelaksować, bo za moment do przedziału weszła policja i zrobiła sobie obchód. Po policji weszli tajniacy, w sumie sześć osób - cztery młodych facetów i dwie kobiety. Wszyscy w kamizelkach. Obserwują, zaglądają w twarze i nagle proszą pana X o wyjście z przedziału. Pan X nie jest potulny i zaczyna dyskutować. Koło mnie siedzą same kobiety. Uśmiechamy się nerwowo do siebie, a nasze uśmiechy zdają się pytać, o co chodzi. W końcu pan X wychodzi na korytarz, tajniacy blokują wyjścia z przedziału i na korytarzu odbywa się rewizja pana X. Po panu X przyszła kolej na następnych. Myślę sobie, chyba nie doczekam relaksu w B., bo zanim tam dojadę, wykończę się nerwowo.
To jeszcze nie koniec wrażeń. Pan konduktor zaczyna sprawdzać bilety. Koło mnie siedzi małoletni Murzyn, który nie ma żadnego dokumentu tożsamości (nadmienię, że od moich dzieci pan nie chciał paszportu do wglądu) i który twierdzi, że nie zna żadnego ludzkiego języka. Konduktor zabiera jego bilet i gdzieś wychodzi. Po krótkiej chwili podchodzą do nas tajniacy, zagadują mojego sąsiada, gdy ten nie odzywa się w kilku popularnych językach, panowie wyprowadzają delikwenta, przeszukują go w korytarzu i delikwent nie pojawia się już więcej na swoim miejscu.

Cała ta "atrakcja" trochę trwała. Dojechaliśmy, na szczęście, do Amsterdamu w jednym kawałku. Mieliśmy ok. 20 min. na przesiadkę do kolejnego pociągu do Hoorn. Uff, udało się, choć nie było łatwo, bo co kraj, to obyczaj. A dlaczego?
A dlatego, że.... nie znaleźliśmy tradycyjnego rozkładu jazdy, na którym moglibyśmy sprawdzić, z którego peronu odjeżdża nasz pociąg. Mało tego - okazało się, że przy wyjściu/wejściu z peronów są bramki, więc nie chciałam wychodzić, by potem nie okazało się, że nie wejdziemy. Nie wiedziałam również, dokąd jest nasz kolejny pociąg. Ale wzięłam go na sposób i przechodząc po całym podziemiu, zaczęłam szukać godziny odjazdu, by tym sposobem znaleźć nasz pociąg. Udało się, ale znów mały szoczek - z jednego długiego toru odjeżdżają w zasadzie dwa pociągi - na wschód i zachód, a może na północ i na południe - nie sprawdzałam, bo nie mamy kompasu. Tor jest podzielony na 1a i 1b i trzeba wejść do właściwego pociągu.
Jak już zajęliśmy miejsca we właściwym pociągu - wszyscy mieliśmy przyklejone twarze do szyby, taka ta Holandii cudna. Dotarliśmy do Hoorn, a stamtąd autobusem (bardzo drogim!) do B. - kolejnego miejsca naszego tygodniowego pobytu. O tym, co nas spotkało, dowiecie się w następnym odcinku.

2 komentarze:

  1. O rany! Co za początek podróży. Po czymś takim odpoczynek na pewno się należy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Dorotko, jak miło, że mnie odwiedzasz ;-) Nie wiem czemu nie widziałam Twojego komentarza wcześniej. Jesteś już u siebie? Szkoda, że nie udało nam się potkać na promocji książki Agaty...

      Usuń