niedziela, 30 października 2016

Wakacje 2016 - Hoorn/Holandia, część VIII

Zanim napiszę o Hoorn to najpierw parę słów o samej Holandii.
Cała wiejska Holandia jest piękna. Można się nią zachwycić, serio!!! Jakże cudne ma krajobrazy. Fakt, płasko jak na talerzu, ale, i tak różnorodnie - tyle zwierząt na wolności nie ma już chyba nigdzie w Europie (chociaż mogę nie wiedzieć). I te kolory zieleni mieszające się ze słońcem. Chmury takie, że aż zapiera dech. Poranne mgły drażnią się z tobą, by cię zapytać, czy to sen, czy już jawa,  miodzio! Kolor nieba obłędny, co chwila nowe barwy. I ptactwo wszędzie dookoła. A księżyc w pełni olbrzymi, jakby chciał cię wessać. A wszystko to przy świście wiatru, który lada moment porwie cię ze sobą.
Oprócz efektów specjalnych stworzonych przez naturę dodać należny obfitość dzieł rąk ludzkich. Domki, jakby z baśni - wszystkie piękne, dopieszczone, małe - przeciwieństwo polskich kolosów typu - 200 m2 dla 4 osób. Trawniczki równo przystrzyżone. Domki w Holandii (nie mylić z domkami holenderskimi) mają jednakowoż coś, co mi się nie podoba kompletnie - mianowicie, przez to, że nie mają firanek i niczego w oknach można "podziwiać" wnętrze i przy okazji życie domowników. Och, po tysiąckroć rozwiązanie nie dla mnie. Sama najchętniej nie miałabym firanek w oknach, ale jak się mieszka nisko, a do tego "okno w okno" z sąsiadami z naprzeciwka, to innego wyjścia nie ma.
Mimo iż nie lubię być na świeczniku, to sama z chęcią zaglądam - a było na co popatrzeć, bo Holendrzy mieszkają troszkę inaczej niż Polacy.

Hoorn to urocze (wiem, powtarzam się) miasteczko położone na północy Holandii.
Tak, jak cały kraj, również i Hoorn jest poprzecinane kanałami, zwłaszcza jego centralna cześć.
Miasteczko nie jest za duże, ale myślę, że jednak rozległe, zwłaszcza, jeśli przemieszczamy się na własnych nogach. Udało nam się w nim zgubić ;-) Dzięki temu byliśmy tam, gdzie prawdopodobnie byśmy nie dotarli. Łatwo nie było nam się odnaleźć, bo mapy nie mieliśmy, a przez te kanały, nie było żadnego punktu zaczepienia. Dodatkowo bariera językowa - może najważniejsza.

Pierwszy raz zawitaliśmy do Hoorn w dzień największej wyprzedaży i to był niemały szok - śmieci walające się na ulicach w ilości max. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze z jakiego powodu jest tu tak brudno. Iść się nie dało, bo dosłownie śmieć na śmieciu - puszki po napojach i jedzeniu, pełno papieru i folii. Jednym słowem syf. Akurat przybyliśmy w trakcie sprzątania i byliśmy poganiani przez służby porządkujące. By uniknąć tej lataniny z jednego krańca chodnika na drugi, odbiliśmy trochę z głównego traktu i ... trafiliśmy w środek młodzieżowej imprezy - na każdym kroku hałasująca młodzież w stanie wiadomym. Wtenczas myślałam, że to norma w Holandii, ale nasz kolejny spacer był już w normalnych okolicznościach przyrody - bez brudu i hałasu. 

Hoorn położone jest nad zatoką, więc jeśli ktoś ma szczęście to może mieszkać na wyciągniecie ręki od wody i to dosłownie. Cudny widok - podziwiać wieczorem statki wracające do portu.

A teraz koniec gadania - zapraszam na relację foto.
















Kończąc napiszę jeszcze dwa słowa - Amsterdam - nie! holenderskie wioski i miasteczka - tak!

Dorzucę jeszcze parę zdjęć słonecznego Hoorn.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz