wtorek, 4 października 2016

Wakacje 2016 - Bawaria/Niemcy - część III - Spitzingsee i Alpy - czyli co ma wspólnego nasza wycieczka z zagadką kryminalną

Podczas naszego tygodniowego pobytu w Bawarii wielką atrakcją była wyprawa w Alpy. Być tak blisko gór, ale ich nie odwiedzić - tym razem, by to nie przeszło.

Ponieważ ubraniowo nie byliśmy przygotowani do chodzenia po górach, dobrym pomysłem byłby spacer po dolinkach lub coś w podobnym klimacie. Tym czymś miał być relaks nad jeziorem Tegernsee, położonym na ponad 700 m. n.p.m. i jednym z najczystszych w Bawarii.

Jako że publiczne połączenia komunikacyjne są tam doskonałe, skorzystaliśmy z pociągu regionalnego BOB . Podróż ze stolicy landu do Tegernsee trwa około godziny.
Już wcześniej wiedziałam, że ta trasa jest bardzo oblegana i w weekend nie da się szpilki włożyć, bo jest taki tłum w pociągu. My byliśmy co prawda w wakacje, ale "na tygodniu" i faktycznie było bardzo dużo ludzi. Podróż w klimatyzowanym wagonie minęła przyjemnie, choć jednemu z naszej trójki nie było dane siedzieć.

Muszę w tym miejscu wspomnieć o czymś, co mnie mocno irytuje, a o czym nie pisałam w projekcie jesiennym, gdyż wtedy nie należałam jeszcze do Klubu Polek. 
Denerwuje mnie fakt zajmowania dwóch miejsc przez jedną osobę w środkach komunikacji miejskiej. Taka postać zajmuje jedno miejsce siedzące, a drugie miejsce siedzące rezerwuje.... dla swojego bagażu/garderoby. Moje badania terenowe może nie są miarodajne, ale, wierzcie lub nie, ilekroć jestem w podróży takie "kwiatki" są normą. I owa osoba nie reaguje na tłum stojących, a poproszona o zabranie swoich rzeczy potrafi zrobić nieuprzejmą minę oraz skomentować prośbę. Słyszałam również o sytuacji, gdzie mało co nie doszło do rękoczynów.
Wydaje mi się, że Polacy w analogicznej sytuacji są bardziej empatyczni, i gdy widzą tłum, zwalniają zajęte miejsce.

Niemieckie pociągi mają kilka trików, które są pomocne, a jednym z nich jest niewątpliwie tablica informująca o skumulowanych połączeniach autobusowych. Gdy dojeżdżaliśmy na miejsce, rzut oka na tę tablicę, uratował nas przed "nudnym" jeziorem. Bo cóż ciekawego może być w spacerze wokół jeziora, gdy góry są na wyciągniecie ręki? A poza tym okazało się, że jezioro Tegernsee już raz z bliska widzieliśmy, więc naprawdę byliśmy żądni przygód.
Dzięki mojemu refleksowi - szybko skojarzyłam fakty ;-) okazało się, że czeka nas podróż w, nie tak całkiem, nieznane. Otóż autobus miał nas zabrać jeszcze wyżej, do kolejnego jeziora, położonego na ponad 1000 m. Chodzi o jezioro Spitzingsee, które znam ........ z pisania pracy magisterskiej, a dokładnie z kryminału niemieckiego pisarza Andreasa Föhra Morderca księżniczek
Moja radość był wielka, gdy na żywo mogłam obejrzeć miejsce zbrodni ;-) Oto one:
To właśnie w tym jeziorze odkryto pierwsze zwłoki młodej kobiety.
Teraz pływają tam kaczki, ale zimą 14 stycznia 2007 roku znaleziono w zamarzniętym jeziorze zwłoki kobiety.  

Po dotarciu na miejsce wszyscy byliśmy wniebowzięci - tam było pięknie - słońce, góry, cisza i błogi spokój. Ponieważ żadnego planu nie mieliśmy, trzeba było COŚ zrobić. Okazało się, że możemy wjechać kolejką gondolową jeszcze wyżej. Tak też zrobiliśmy. W ciągu kilku chwil znaleźliśmy się w krainie czekolady milka. Oto dowód.
Krowy z oddali

A to ziemniaczki w drodze na szczyt




Na szczycie podziwialiśmy widoki a także skorzystaliśmy z krótkiej wspinaczki.  



Chcieliśmy zjeść obiad w oberży, ale niestety nie było nam to dane, bo nam zagrodziły drogę krowy.
Były to jakieś dzikie krowy. Wskakiwały jedna na drugą. Nie chciałam ryzykować, że i na mnie wskoczą ;-)



Gdy kolejką zjechaliśmy z powrotem na dół stwierdziłam, ze nie warto wracać na pociąg autobusem, może ciekawiej będzie, gdy pokonamy tę trasę na własnych nogach. Hm.. nie był to najrozsądniejszy pomysł, by wszyscy mieliśmy sandały, ale przecież można zaryzykować, tak sobie pomyślałam. I zeszliśmy na dół. Ale przez 2-3 godziny, nie pamiętam dokładnie, była to droga w dół, ciągle w dół i w dół po górskim szlaku. No cóż wygodnie nie było, ale na szczęście wszystko przebiegło pomyślnie.

Tu jeszcze płasko
Tu już w dół


Udało się nam zdążyć na pociąg. Zmęczeni dotarliśmy do domu.
Kto pomyśli, że padliśmy jak kawki, ten się myli. Choć trudy wycieczki dawały się mocno we znaki, odpuścić nie mogłam, bo wieczorem czekała nas jeszcze mała niespodzianka. Razem z Upu Porkiem byłam na meczu Landesligi ;-) To było ciekawe wydarzenie. Niemieccy kibice powinni się jednak od nas Polaków nauczyć dopingu. Poza moim żadnego nie zaobserwowałam.

Kolejny wpis już z Francji. Zapraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz