sobota, 16 stycznia 2016

Refleksje noworoczne

Staram się nie porównywać swojej sytuacji do innych, ale nie do końca jest to takie oczywiste. O dziwo, w prawdziwym życiu, mam do czynienia z ludźmi z krwi i kości, którzy, jak wielu w dzisiejszym świecie, starają się jakoś wiązać koniec z końcem (nie w sensie materialnym, ale też), bez szkody dla siebie i otoczenia. Moich znajomych (tych z dziećmi w wieku zbliżonym do moich dzieci, a nawet młodszych) można zasadniczo podzielić na dwie grupy, pierwsza spokojniejsza z mamą domową, gdzie sprawy dzieciowo - domowe z oczywistych względów ogarnia piastunka ogniska domowego, i druga hardkorowa, gdzie oboje rodzice pracują, więc wyścig z czasem i terminami trwa często 7 dni w tygodniu. Gdzieś obok są jeszcze samotne mamy, którym należy się medal na dzień dobry, bo muszą ogarnąć to wszystko w pojedynkę, czym w pełnej rodzinie zajmują się dwie osoby. I taka mama zmuszona jest dodatkowo pokonywać w ciągu tygodnia 1200 km "tracąc" na dojazdy do pracy 22 godziny. Kochana A., to o Tobie ;-)
To, co się dzieje w necie, przyprawia mnie o zawrót głowy i jakieś poczucie, że tak nieumiejętnie zarządzam moim czasem i możliwościami moich dzieci. Bo inne blogowe mamusie tamto i owamto robią z dziećmi, mają czas na to i owo. Mamusie pielęgnują, pilnują, dopingują. I tak się zastanawiam, kiedy one ma to wszystko znajdują czas. I podziwiam, że dają radę, że dzieci mają takie dopieszczone, inteligentne i cud, miód, orzeszki. Czasami tylko przychodzi refleksja, że i ja może bym tak chciała. Ale na szczęście takie internetowe zauroczenie nie trwa długo, bo moje własne dzieci doskonale potrafią mnie sprowadzić na ziemię, a i życie znajomych pokazuje, że te "blogowe" dziwy może i prawdziwe, ale nie na nasze możliwości. 

(Tu chciałam jakieś clou dopisać, ale dzieć wygania mnie od kompa i clou nie będzie, bo mnie rozkojarza).

W wieku nastoletnim zdałam sobie sprawę, że moje noworoczne postanowienia mają się nijak do rzeczywistości, gdyż ich zwyczajnie nie realizuję, i dlatego od dawien dawna, żadnych założeń nie czynię. Jestem wolna ... od postanowień ;-)

Ku wielkiemu zdziwieniu innych, absolutnie nie celebruję przejścia starego roku w nowy. Innymi słowy, nie imprezuję w sylwestra, a najmilej spędzam tan czas ... pod kołdrą. Spać się jednakowoż nie da, bo za głośno. W starych czasach jakieś prywatki były, w sumie miło nawet je wspominam, ale "mój problem" polega na tym, że od kiedy pamiętam, nie lubiłam nocnych imprez, by były dla mnie za meczące. Oczywiście nie mam na myśli czytania książek do późnej nocy, ew. bladego świtu, bo te dobrze wchodzą o każdej porze dnia i nocy. 

Tegorocznego sylwka spędziliśmy więc standardowo w domu, był to dla nas dzień, jak co dzień. Fajerwerkowe wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Ku mojemu zdziwieniu (nie wiem, czemu założyłam, że nie będzie takiego szaleństwa jak w Polsce), Bawarczycy hucznie witają Nowy Rok. Głośne i kolorowe petardy, race i inne wynalazki rozświetlały niebo aż do pierwszej. Odbyło się bez takiej wioski jaka w peelu, gdzie na tydzień przed sylwestrem miejscowi chłopy dają czadu. Głośno zrobiło się późnym popołudniem i to wyrywkowo, a właściwe wystrzały zaczęły się tuż przed północą.

Potem było kilka dni lenistwa. Pogoda się zasupła, więc niestety zmuszeni byliśmy zostać w domu. Leniuchowanie świąteczne uważam za bardzo udane. Wypoczęłam i faktycznie z nowymi siłami ruszyłam w nowy rok.
I, o dziwo, wszystko układa się dobrze, i mam nadzieję, że już tak pozostanie. Oczywiście temat szkoły jest otwarty, ale jestem w tym temacie spokojniejsza.

Jeszcze parę słów o samych świętach.  Było bardzo, bardzo miło. I cieszę się. Dzieci też, bo one też potrzebowały odrobiny inności.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz